Patrząc na zdjęcia z dzieciństwa byłam uśmiechniętą dziewczynką, śmiałam się dużo i łatwo. Niestety moi rodzice zdecydowali, że nie będą razem. I najgorsze w tym, że tata postanowił odejść również od nas – swoich córek. Smutno było. Pamiętam, że często płakałam. Zmieniło się to trochę, gdy byłam nastolatką i zaczął się czas „głupawek”. Zwykle towarzyszyła mi moja przyjaciółka Małgorzata. Napady mogły mieć powód, ale nie były konieczne. Mogłyśmy patrzeć na siebie i już śmiech. Znacie to pewnie?
Potem był czas szczęśliwych i nieszczęśliwych miłości. Powroty i rozstania, cały czas ten sam mężczyzna. Potrafił wprowadzić mnóstwo śmiechu, a w krótkim czasie mnóstwo łez… aż wreszcie wyjechał. Bolało, wypłakałam co miałam wypłakać i rozpoczął się kolejny etap: małżeństwo. Okres wielkiej radości, plany, wspaniałe dzieci, idealne życie.
Śmiech towarzyszył mi, był spontaniczny, naturalny, energia pozwalała na dużo optymistycznych myśli.
Ale ten okres też się skończył wyjazdem męża na Ukrainę i zostałam sama z dziećmi. Dzieci i ja bardzo tęskniliśmy, do tego doszły ogromne trudności finansowe.
Wpadłam w stan ogromnego smutku. Użyję tu tego strasznego słowa: depresja. Myślę, że gdyby nie dzieci i moja odpowiedzialność nie dałabym sobie rady. Nikomu nie mówiłam jak bardzo jest źle –uśmiechałam się przez łzy… tak też można. Aż przyszedł czas kiedy już dłużej nie mogłam i nie chciałam sama walczyć. Opowiedziałam przyjaciołom. Pomogli bardzo i oczywiście z uśmiechem. Pamiętam, jak usłyszałam od mamy mojej przyjaciółki, że dla mnie też zaświeci słoneczko już niedługo. Jak ja uwielbiam to zdanie.
Mój przyjaciel natomiast powtarzał mi, że mam ogromną zaletę : „uśmiechalność” i powinnam częściej z niej korzystać.
I rzeczywiście było coraz lepiej, pomimo braku pracy i trójki dzieci do opieki w tym jednej bardzo zbuntowanej nastolatki.
Skąd miałam siły? Radziłam sobie, coraz więcej uśmiechu. Przecież skoro było tak źle, to teraz może być tylko lepiej i tak było. Przyjaciel stał się przyjacielem rodziny. Był i jest ogromnym autorytetem dla dzieci. Wspólne wyprawy bardzo jednoczyły nas i jednocześnie powodowały dużo uśmiechu w naszym domu. Stworzyłam moją firmę , organizuję warsztaty naukowe i artystyczne dla dzieci i młodzieży. Najmłodsi śmieją się dużo, a skoro dzieci się śmieją, to i ja z nimi. Zauważyłam, że panie pracujące w przedszkolach zwykle są radosne, mają „zarażaczy” śmiechu codziennie w pracy. Śmiech może rozładować wiele trudnych sytuacji np. w szkole gdzie dzieciaki są bardziej narażone na stres. Ci młodzi uczestnicy zajęć potwierdzają, że na moich zajęciach zawsze jest wesoło.
Po obejrzeniu filmu o Patchie Adamsie, twórcy terapii śmiechem byłam przez pewien czas zafascynowana nim i zaczęłam interesować się śmiechem. Znalazłam Fundację Dr Clown, jednak to nie było TO. Nigdy nie bawiły mnie atrakcje w cyrku i wyśmiewanie się z kogoś, kto jest śmiesznie ubrany, przewraca się, albo robi psikusy innym.. nie to nie było i nie będzie dla mnie śmieszne. Zostawiłam.
Jednak sprawdzanie działania śmiechu na człowieka stało się moim hobby.
Wtedy dostałam w prezencie płytę Michała Wawrzyniaka „Kobieta taka jak ty” -nagranie relaksacyjne z dużą ilością uśmiechu, słuchałam i coraz częściej się śmiałam. Coraz częściej odczuwałam bardzo pozytywny wpływ na całe moje życie. Wiedziałam, że wszystko co mnie spotkało było „ po coś” i wszystko dało się wytłumaczyć. Spokojnie przyjmowałam to, co przynosiło mi życie. Wierzyłam, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Oprócz uśmiechu były afirmacje i bardzo pozytywne myśli… To już była prosta droga do jogi śmiechu i przyszła w kwietniu tego roku – warsztaty Piotra na Starym Mieście. Sala rozbrzmiewała śmiechem przez blisko 2 godziny. Poznałam Basię teraz również liderkę jogi śmiechu. Natomiast Piotra poznałam podczas Tańca Spirali w parku w ubiegłym roku wtedy jeszcze on nie wiedział, że będzie przyczyną tak wielu zmian w tak wielu ludziach. Skoro jeszcze raz nasze drogi się spotkały wiedziałam, że taki śmiech jest dla mnie.
Po warsztatach Piotr ogłosił pierwszą sesję śmiechu na Polu Mokotowskim z okazji Dnia śmiechu 5 maja. Zaangażowałam się, zapraszałam znajomych. Nie było łatwo akurat to był długi majowy weekend większość znajomych planowała wyjazdy. Pogoda jednak okazała się niezbyt „wyjazdowa” i dopiero niedziela okazała się słoneczna. Pole Mokotowskie pełne ludzi złaknionych słońca. Sesja udała się znakomicie w tak licznej grupie śmiech płynął, zarażał.
Od tego momentu stałam się stałą bywalczynią klubu śmiechu w parku. To było jak uzależnienie… od dobrego samopoczucia…
Ogłoszenie przez Piotra kursu dla liderów natychmiast było moim marzeniem. Chciałam poznać techniki śmiechu, świadomego oddechu, relaksacji. Wiedziałam, że to jest to, co chcę robić. Podczas spotkań w parku, a później na kursie poznałam wielu wspaniałych ludzi, którzy podobnie jak ja wierzą w jogę śmiechu jako wspaniałą alternatywę dla wielu problemów.
Dziękuję Piotrze za Twoją wspaniałą misję. Mam wiarę, że nauczymy ludzi bezwarunkowego śmiechu. Dziękuję wszystkim, z którymi mogę się śmiać. Niech się dzieje…